– Hermiona? – Ktoś podszedł do mnie i położył
mi rękę na ramieniu. – Ciągle tu siedzisz. Musisz odpocząć i coś zjeść.
Wyglądasz jak cień. – Nie miałam siły odpowiedzieć. Pokręciłam tylko
głową. Patrzyłam się na twarze. Te twarze. Twarze osób, które
kochałam ponad życie, a które w każdej chwili mogłam stracić. Odkąd
śmierciożercy zaatakowali moich rodziców minęły już 2 dni. Nie spałam już
48godzin, ciągle czuwając i wlewając w siebie hektolitry kawy, którą ofiarnie
przynosili mi przyjaciele. Wiele razy zadawałam sobie ostatnio pytanie
„dlaczego?”. Czy jest jakiś sens tego cierpienia i strachu?
Rudowłosy chłopak z westchnieniem usiadł obok
mnie. Siedzieliśmy w milczeniu, które przerwał dopiero Harry wchodząc z
kolejnym kubkiem kawy w ręce. Popatrzyłam na niego z wdzięcznością i zamoczyłam
usta w gorącym płynie.
– Hermiona, Dumbledore jest na dole. Prosił,
żebyś do niego przyszła. – Popatrzyłam na chłopaka ze zdziwieniem.
– Dyrektor? A co on tu robi? – Spytałam, kiedy
nie dostałam odpowiedzi na moje nieme pytanie. Wybraniec zawahał się.
– Wiesz, jutro zaczyna się szkoła… –
Faktycznie! Całkiem o tym zapomniałam! Zawsze cieszyłam się namyśl o powrocie
do Hogwartu. Kochałam tę szkołę. Była moim drugim domem. Teraz jednak, kiedy
pomyślałam, że muszę opuścić moich rodziców podczas kiedy oni… W każdej chwili…
Potrząsnęłam głową chcąc przegonić natrętne myśli. Wychodząc, zauważyłam
jeszcze jak chłopcy patrzą na mnie ze współczuciem. Wiedzieli, co czuję. Harry
stracił rodziców, gdy miał zaledwie rok. Tata Rona też kiedyś walczył o życie…
– Dziecko drogie! Jak ty wyglądasz! –
Krzyknęła na mój widok profesor McGonagall. To prawda, musiałam wyglądać
koszmarnie. Nie spałam od dwóch dni, a moim jedynym pożywieniem była kawa.
– Ależ Minerwo, nie sądzę, żeby krzyk był
jakimkolwiek rozwiązaniem w tej sytuacji. Dropsa? – Spytał Dumbledore z ciepłym
uśmiechem na twarzy. Pokręciłam głową. Nie miałam ochoty na cokolwiek. Mimo
wszystko kilka minut później siedziałam przy stole w bufecie szpitalnym, a przede
mną parowała ogromna ilość zupy. Zmuszona ostrym wzrokiem McGonagall podniosłam
łyżkę do ust. Dopiero wtedy zrozumiałam, jaka byłam głodna. Ja jadłam, a
nauczyciele prowadzili swój monolog. Co prawda, nie dotarło do mnie wszystko,
ale z tego co zdążyłam się zorientować, mogę zostać tutaj jeszcze tydzień. W
sobotę przyjedzie po mnie któryś z profesorów, by zabrać mnie do szkoły. Miałam
wrócić natychmiast, jeśli nastąpiłaby jakakolwiek zmiana w stanie zdrowia
rodziców. Kiwnęłam głową. Pożegnałam się krótko i wolnym krokiem zaczęłam
wspinać się po schodach, prowadzących na 2 piętro oznaczone „Urazy
pozaklęciowe”. Nie spieszyło mi się. Miałam dość tego zapachu, atmosfery.
Zamyślona, nie zauważyłam przeszkody i upadłam na podłogę.
- Granger? Tutaj? Zorientowałaś się w końcu,
że potrzebujesz lekarza? I chyba musisz zmienić taktykę podrywania, bo ciągłe
padanie mi do stóp na mnie nie działa. – Usłyszałam ironiczny głos nad moją
głową. Wstałam, nie zaszczycając go ani jednym spojrzeniem. Nie miałam siły
mówić, a co dopiero się kłócić! Ale przecież gdybym normalnie odeszła, moje
życie byłoby za mało skomplikowane… Poczułam mocny uścisk na moim ramieniu.
Malfoy gwałtownym szarpnięciem obrócił mnie w swoją stronę, drugą ręką łapiąc
mnie pod brodę i zmuszając, bym spojrzała mu w oczy.
– Patrz na mnie, jak do ciebie mówię, szlamo.
– Puść mnie. – Wyszeptałam słabym głosem.
– Granger! Jak ty wyglądasz?! Co ci jest?! –
No tak. Jakież to miłe. Najpierw mnie przewraca i wyzywa, a teraz się o mnie
martwi. Nie… on się nie martwi. Pewnie chce się dowiedzieć, że dostałam jakimś
zaklęciem i będzie się ze mnie potem wyśmiewał. Może to przez brak snu i tony
wypitej kawy, ale wkurzyłam się na niego jak jeszcze nigdy. Odepchnęłam go z
odrazą.
– Nienawidzę cię, Malfoy. – Wysyczałam. – Nikt
cię nie obchodzi, nie jesteś zdolny do pokochania czegokolwiek, oprócz tej
swojej paskudnej mordy. Mam nadzieję, że kiedyś zobaczysz, jak to jest stracić
osobę, ważniejszą dla nas niż własne życie! – Odwróciłam się i pobiegłam do
sali. W oczach stanęły mi łzy ze złości. Wkurzona usiadłam na krześle,
ignorując pytające spojrzenia chłopaków. W końcu Ron zdobył się na odwagę, by
zapytać co się stało, a było to, biorąc pod uwagę fakt, że wiedzieli do czego
jestem zdolna gdy się wkurzę, było nie lada wyczynem.
– Malfoy się stał! – Krzyknęłam.
–Tutaj? W szpitalu? –Zdziwił się.
– Nie. We wnętrzu gumochłona! – Warknęłam.
Rudzielec popatrzył na mnie jak zbity pies. – Przepraszam – opamiętałam się. –
Nie powinnam była…
– Wiem Hermi – przerwał mi. –
Rozumiem. Nie gniewam się. – Popatrzyłam na niego z wdzięcznością.
– Ale co Malfoy tutaj robił? – Zastanawiał się
na głos Harry. Wzruszyłam ramionami. Nie obchodziło mnie co robi ten tleniony
kretyn. Może jakaś jego „dziewczyna” odwdzięczyła mu się, po tym jak ją
potraktował? Z chęcią wysłałabym jej kwiaty. Chłopcy szeptali o czymś za moimi
plecami, a ja powróciłam do tępego przyglądania się twarzom moich rodziców…